
Zacznę od czapy. A raczej: od koszuli. Historia jest taka. Na początku małżeństwa Ewka usłyszała, że to podobno tak działa, że żona prasuje mężowi koszulę. I że ona ma wyprasować koszulę facetowi, który jak się domyślacie, posiadał dwie ręce.
No to wyprasowała. Zostawiając na plecach pokaźny rdzawy kształt podstawy żelazka. Nigdy więcej nie została poproszona o prasowanie koszul. Podwaliny tradycyjnego małżeństwa runęły.
Ta historia przyda się nam do rozwikłania problemu pod tytułem „co na obiad”.
No więc: co na obiad? Pytanie może również brzmieć: gdzie moje skarpetki? Albo: jak by tu się herbaty napić? Rzecz w tym, że osoba pytająca kieruje pytanie właśnie do ciebie, jakbyś był kierownikiem restauracji zwanej dom.
Kiedy byłam dzieckiem, kierowałam to pytanie do pani intendentki w szkole, bo tam właśnie podawano obiady. W domu bywa różnie. Czasem podają ten obiad osoby mieszkające w tym domu, a czasem faktycznie pani intendentka i kucharka w jednym zwana żoną.
Lub odwrotnie.
Prawda jest taka, że kiedy ktoś zadaje pytanie: co na obiad? – zwykle oczekuje odpowiedzi w postaci gotowego obiadu. I to szybko. Bo skoro już pyta, znaczy że doskwiera mu głód. Inaczej by nie pytał.
A gdy już dostanie „odpowiedź”, wtedy ewentualnie może się do niej ustosunkować, bo jeśli powiesz (podasz) przykładowo: placki – odpowiedź może się nie spodobać.
No, ale skupmy się na problemie. A raczej, bo o to tu chodzi, na rozwiązaniu problemu.
Pierwsze, co możesz zrobić, to również zadać pytanie. Pytanie jest proste, choć z odpowiedzią bywa różnie. Dlatego trzeba na to pytanie uważać, trzeba wiedzieć, kiedy je zadać i, przede wszystkim, komu:
– A co proponujesz?
Scenariusze są dwa.
Pierwszy – optymistyczny – zakłada, że delikwent podaje propozycję, którą sam zrealizuje. Wtedy masz z głowy. Idziesz do pokoju i nastawiasz płytę Melody Gardot.
No, ale nie każdy jest zaraz taki wyrywny jak przytoczony bohater analizowanego wariantu. Dlatego właśnie należy uważać. Istnieje bowiem wysokie prawdopodobień-stwo, że gościu odpowie, załóżmy „bitki wołowe”. I rozpocznie czekanie na bitki. Niecierpliwe czekanie.
Sytuacja słaba. Chyba, że jesteś rasowym psychopatą. Jeśli bowiem jesteś rasowym psychopatą, dołączysz do czekania na bitki, a każdą chwilę wypełnisz przewalaniem się w duchu ze śmiechu.
Niestety. Życie to nie bajka. Nie każdy jest psychopatą.
Nie każdy ma jaja jak byk. Z tobą też bywa różnie. Tym bardziej, że temperamenty potrafią zaskakiwać. Każda strona ma swoje granice wytrzymałości, każda strona potrafi je też przekroczyć. I to bardzo malowniczo. Druga rzecz, głód nie pomaga. Polak głodny to zły, mawiają. A gniew tu może okazać się iskrą zapalną. Aby więc uniknąć rzucania się (pustymi) talerzami, należy przyjąć scenariusz numer dwa.
Scenariusz numer dwa ma same zalety. Po pierwsze: unikasz awantur.
Po drugie: unikasz głodu.
Po trzecie: masz gwarancję, że analizowane w tytule pytanie nie padnie w twoim życiu najprawdopodobniej nigdy więcej.
I tak na pytanie „co na obiad”, odpowiadasz śpiewnie:
– Niespodzianka!
I przygotowujesz danie.
Danie jest pyszne, zdrowe, dietetyczne. Nie ma żadnych konserwantów ani barwników. Nie wymaga trudu, ani nakładu kosztów. Nazywa się „bułka podgrzana w mikro” i robi się tak:
1. bierzesz z chlebaka bułkę
2. wsadzasz do mikro
3. wyjmujesz
4. podajesz.
PS. Żądasz pochwał!
PS2. nemezis.me